Na ten dzien czekalismy od dawna. To dzis ma odpływać statek do Iquitos. Okolo 5 dni rejsu w spartanskich warunkach, z noclegiem w hamaku. Przygotowując sie do podróży czytalem, żeby nie traktowac dnia i godziny odplyniecia statku zbyt doslownie, bo panuje podejscie: "Jesli nie odplyniemy dzis, to moze jutro".
Trzeba znaleźć wlasciwy statek, kupic bielety, znaleźć dobre miejsce na hamak i jeszcze zrobic zakupy. Wszystko to sprawia, że jesteśmy trochę zdenerwowani. Port Henry, skąd mielismy odpływac, wita nas gorączką załadunku. Pracuje dźwig oraz wielu tragarzy, noszacych na grzbiecie worki i pakunki na kilka przycumowanych do siebie statkow. Upewniamy się, ktory dzis odpływa i po trapie, za który robi dluga i dosc cienka deska, dostajemy sie na statek HENRY 10. Kupujemy bilety po 100 soli/os, zdziwieni, że nikt nie chcial nas na tym oszukać (no bo przecież az sie prosimy!). W tej cenie, czyli okolo 130 zł. Mamy miejsce na hamak i 3 ciepłe posiłki dziennie przez wszystkje dni rejsu! Wieszamy hamaki w wolnym miejscu, blisko miło wyglądającego starszego pana, który zaprasza nas bardzo przyjaźnie. Miał on w tym swój cel... Na razie jednak, niczego nieświadomi ogarniamy się a ja idę na zakupy do portu. Po okolo pół godzinie, obladowany kiscmi bananow, mandarynkami, wodą i innymi zapasami, wgramalam sie z powrotem na statek. Zastaje Żonę z dość dziwną miną, rozmawiającą (choć dialogiem trudno to nazwac) z sąsiadem. Pan natychmiast zaczął mowic do mnie. Zwylke chętnie rozmawiam z ludźmi, ale okazalo się, ze nasz rozmówca to Pastor Visitador jakiejs malej grupy religijnej i najwyraźniej wziął sobie za cel nas nawrócić. Było to dodatkowo uciążliwe, że jak wiele starszych osób mówi bardzo niewyraźnie i nie rozumiem co drugiego słowa. W dodatku, mówi BEZ PRZERWY. Nawet trudno rozwiesic porządnie hamak i ustawic bagaże. Co robic?! Innych miejsc na hamak brak, ze sobą słowa zamienic się nie da, a nawet dobrze zebrać myśli trudno , bo starszy Pan mowi. Mówi i mówi. I to jeszcze jak mowi? Co chwilę, zadaje pytania i upewnia się, że rozmówca rozumie jedyne słuszne przesłanie, że ani kropli ze zdroju jego mądrości nie uroni. Sek w tym, że rozmówca nie rozumie i najczęściej swego niezrozumienia ukryć nie zdoła. No to jeszcze raz. I tak w kółko... Zaczyna być groźnie. I tak przez pięć dni? Zastanawiam się, czy "nauczyciel" zrobi mi czasem przerwę na toaletę, ale smiem wątpić. W chwilach, gdy szuka odpowiednich cytatów w biblii udaje mi się skupic i grzecznie, ale zdecydowanie przerywam rozmowę. Mówię, ze Biblię z chęcią poczytam w domu, jak wrócę z podróży, ale moją, Katolicką (tak, wiem, że złą) a na nauki to zły moment. Jeszcze parę razy muszę to powtórzyć, coraz bardziej stanowczo i coraz mniej grzecznie, ale skutkuje. Z radością przyjmuje ulotki, zapewniając, że na pewno przejrzę w domu.
Od tego momentu mogę cieszyć się spokojnym, malomownym sasiadem. Czasem Pan o coś do mnie zagadnie, ale całe szczęście już mnie nie nawraca. Dzieki Bogu!
PS
Pastor viajador po kolacji włącza odtwarzacz z kazaniem. Ustawia głośność tak, żeby na pewno każdy slyszal i stawia go na stolku. Często coś nie kontaktuje i harczy, ale Pan Pastor niestrudzenie stara się temu zapobiec. Tak upojnie mija godzina... Trzeba będzie wieczorami robić sobie spacer...
Trzeba znaleźć wlasciwy statek, kupic bielety, znaleźć dobre miejsce na hamak i jeszcze zrobic zakupy. Wszystko to sprawia, że jesteśmy trochę zdenerwowani. Port Henry, skąd mielismy odpływac, wita nas gorączką załadunku. Pracuje dźwig oraz wielu tragarzy, noszacych na grzbiecie worki i pakunki na kilka przycumowanych do siebie statkow. Upewniamy się, ktory dzis odpływa i po trapie, za który robi dluga i dosc cienka deska, dostajemy sie na statek HENRY 10. Kupujemy bilety po 100 soli/os, zdziwieni, że nikt nie chcial nas na tym oszukać (no bo przecież az sie prosimy!). W tej cenie, czyli okolo 130 zł. Mamy miejsce na hamak i 3 ciepłe posiłki dziennie przez wszystkje dni rejsu! Wieszamy hamaki w wolnym miejscu, blisko miło wyglądającego starszego pana, który zaprasza nas bardzo przyjaźnie. Miał on w tym swój cel... Na razie jednak, niczego nieświadomi ogarniamy się a ja idę na zakupy do portu. Po okolo pół godzinie, obladowany kiscmi bananow, mandarynkami, wodą i innymi zapasami, wgramalam sie z powrotem na statek. Zastaje Żonę z dość dziwną miną, rozmawiającą (choć dialogiem trudno to nazwac) z sąsiadem. Pan natychmiast zaczął mowic do mnie. Zwylke chętnie rozmawiam z ludźmi, ale okazalo się, ze nasz rozmówca to Pastor Visitador jakiejs malej grupy religijnej i najwyraźniej wziął sobie za cel nas nawrócić. Było to dodatkowo uciążliwe, że jak wiele starszych osób mówi bardzo niewyraźnie i nie rozumiem co drugiego słowa. W dodatku, mówi BEZ PRZERWY. Nawet trudno rozwiesic porządnie hamak i ustawic bagaże. Co robic?! Innych miejsc na hamak brak, ze sobą słowa zamienic się nie da, a nawet dobrze zebrać myśli trudno , bo starszy Pan mowi. Mówi i mówi. I to jeszcze jak mowi? Co chwilę, zadaje pytania i upewnia się, że rozmówca rozumie jedyne słuszne przesłanie, że ani kropli ze zdroju jego mądrości nie uroni. Sek w tym, że rozmówca nie rozumie i najczęściej swego niezrozumienia ukryć nie zdoła. No to jeszcze raz. I tak w kółko... Zaczyna być groźnie. I tak przez pięć dni? Zastanawiam się, czy "nauczyciel" zrobi mi czasem przerwę na toaletę, ale smiem wątpić. W chwilach, gdy szuka odpowiednich cytatów w biblii udaje mi się skupic i grzecznie, ale zdecydowanie przerywam rozmowę. Mówię, ze Biblię z chęcią poczytam w domu, jak wrócę z podróży, ale moją, Katolicką (tak, wiem, że złą) a na nauki to zły moment. Jeszcze parę razy muszę to powtórzyć, coraz bardziej stanowczo i coraz mniej grzecznie, ale skutkuje. Z radością przyjmuje ulotki, zapewniając, że na pewno przejrzę w domu.
Od tego momentu mogę cieszyć się spokojnym, malomownym sasiadem. Czasem Pan o coś do mnie zagadnie, ale całe szczęście już mnie nie nawraca. Dzieki Bogu!
PS
Pastor viajador po kolacji włącza odtwarzacz z kazaniem. Ustawia głośność tak, żeby na pewno każdy slyszal i stawia go na stolku. Często coś nie kontaktuje i harczy, ale Pan Pastor niestrudzenie stara się temu zapobiec. Tak upojnie mija godzina... Trzeba będzie wieczorami robić sobie spacer...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz