Trzeciego dnia po śniadaniu idziemy w głąb dżungli. Tutaj podoba nam się jeszcze bardziej. W ogóle nie ma ścieżek ani śladów butów. O ile przyroda wygląda podobnie do okolic bazy o tyle widać, ze bywa tu dużo mniej osób. Małpy, ogromne drzewa nad ktorymi da się dostrzec przelatujące papugi, niezmiennie nam imoonują. Jednak najfajniejsze doswiadczenie to zjedzenie Suri, prosto z natury. Augusto co jakiś czas podnosi z ziemi nieznany nam orzech, rozłupuje go maczetą i sprawdza a potem odrzuca. Orzech ma w sobie twardy, bialy miąższ, o bardzo delikatnym posmaku kokosa, ale nie tego szukamy. W końcu udało się znaleźć! W niektórych orzechach mieszka sobie Suri. Czyli biała larwa. To kolejny lokalny przysmak, ale tylko dla prawdziwych twardzieli*. Wcześniej, dlugo się zastanawiałem, czy bylbym w stanie zjesc sporego, bialego, żywego robala. Nie jest to łatwe zadanie, ale sie udaje! I powiem tylko tyle, że gdyby to nie był robak, tylko coś bardziej akceptowanego jako produkt spożywczy, mozna byloby z powodzeniem sprzedawać Suri w Europejskich cukierniach.
Po obiedzie płyniemy łowić piranie w jeziorze. Udaje się złowić tylko kilka. Bestie zjadają mięso nabite na haczyk w kilka minut, ale same nie chcą się nadziac...
Wieczorem, z pająkami już za pan brat, strącam kilka osobników, wielkosci w Europie zupełnie niespotykanej z mojego plecaka (był poza moskitierą). To samo robię z dwucentymentrowym skorpionem, który upodobał sobie moskitierę małżonki. Następnie, w zgodzie z naturą, idziemy spać.
Czwarty dzień ogranicza się do powrotu do bazy, z oglądaniem ptaków z peke peke po drodze i obserwowaniem szarych i różowych delfinów. Po obiedzie wracamy do Nauty, gdzie żegnamy się ze wszystkimi. Nie wracamy do Iquitos, tylko następnego dnia wsiadamy w bote rapido - czyli szybką łódź i plyniemy do Yurimaguas. Rejs trwa 1,5 dnia.
*I twardzielek. Żonę też udało się namówić!
Po obiedzie płyniemy łowić piranie w jeziorze. Udaje się złowić tylko kilka. Bestie zjadają mięso nabite na haczyk w kilka minut, ale same nie chcą się nadziac...
Wieczorem, z pająkami już za pan brat, strącam kilka osobników, wielkosci w Europie zupełnie niespotykanej z mojego plecaka (był poza moskitierą). To samo robię z dwucentymentrowym skorpionem, który upodobał sobie moskitierę małżonki. Następnie, w zgodzie z naturą, idziemy spać.
Czwarty dzień ogranicza się do powrotu do bazy, z oglądaniem ptaków z peke peke po drodze i obserwowaniem szarych i różowych delfinów. Po obiedzie wracamy do Nauty, gdzie żegnamy się ze wszystkimi. Nie wracamy do Iquitos, tylko następnego dnia wsiadamy w bote rapido - czyli szybką łódź i plyniemy do Yurimaguas. Rejs trwa 1,5 dnia.
*I twardzielek. Żonę też udało się namówić!
Hymm, po wpisaniu w wujka Googla hasła Suri wyskakuje... mała dziewczynka... przypadek, nie sądzę! ;)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia z upalnej Norwegii
Wpisz "suri peruano", w wynikach wyjdzie coś dużo mniej uroczego. Na bloga też wrzucimy.
Usuń