niedziela, 31 lipca 2016

Przedsionek raju

Chyba nie chcę bardzo dokładnie opisywać naszej drogi jaką przebylismy, aby tu dojechać. Nadmienię tylko, że rozpoczęliśmy podróż o godz. 12 w Salento a skończyliśmy ją o godz. 19 dnia kolejnego w Santa Marta, właściwie cały czas spędzając w autobusach, z jakimiś 15-30 minutowymi przerwami na przesiadki. Najciekawiej było od momentu wejścia na dworzec w Medellin. Zdecydowaliśmy się wsiąść w autobus o 00:30 do Monteria, ktory mial jechac 5 godzin. Przyjechal opóźniony o 45 minut i kontynuował opóźnianie się, gdyż w Monteria obudzilismy sie rano okolo 10. Przynajmniej sie wyspaliśmy... Tam złapaliśmy bezpośredniego, 6 godzinngo busa do Santa Marta. Bus okazał się ani bezpośredni ani 6 godzinny. Po jednej przesiadce i 8 godzinach dotarlismy do Santa Marty.
Santa Marta trochę nas zawiodła, ale może zbyt duże mieliśmy wobec niej oczekiwania. No bo jak ktoś słyszy SANTA MARTA, koło CARTAGENY, nad morzem, w cieple, palmy, kolonialnie itp, to co sobie myśli? Minimum: WOW. Albo nawet więcej WOWów. Miasto jest spore, a samo interesujące turystycznie centrum malutkie. Kilka ładnych z zewnątrz, bielonych kościołków (+katedra), porozsiewane wśród szarej zabudowy domki kolonialne, nadmorski bulwar. I tyle. Ale wizyta miała swoje plusy. Udało nam się trafić z głodem w porę almuerzo (obiadu), co jest dość dużym sukcesem, bo z reguły ich pory posiłków i nasze zupełnie się rozmijają i czasem długo szukamy, zanim coś upolujemy. Po niedzielnych mszach ludzie wylegali na placyki przed kościołami, gdzie czekały już kramy z jedzeniem, a my postanowiliśmy się do tej uczty dołączyć. W kilku miejscach sprzedawano zupę rybną lub zupę z owocami morza (obie zachwycająco dobre!), panowie na wózkach mieli termosy z gorącym tinto (czarna kawa), a w cieniu drzew można było napić się lemoniady z limonki czy świeżo robionych soków z pomarańczy lub arbuza. Po zaspokojeniu głodu i uzupełnieniu zapasów żywnościowych w plecakach ruszyliśmy do Parque Tayrona.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz