W Iquitos, turysta nie jest w stanie przejsc przez centrum nie bedac zaczepionym przez kilku naganiaczy, oferujących wycieczke do dzungli. Są lepko - przesympatyczni i niesłychanie namolni. Do dżungli bardzo chcielismy sie wybrać, wiec kontakt z nimi był tym bardziej nieunikniony i traumatyczny.
Pierwszego dnia dojeżdżamy samochodem z Iquitos do Nauty, gdzie przesiadamy sie w łódkę i okolo poludnia doplywamy do bazy. Stanowi ją kilka domków z drewna, połączonych pomostem z jadalnią i wspolnym tarasem. W oknach nie ma szyb, tylko siatki a spi się pod moskitierami.
Po obiedzie idziemy z naszym przewodnikiem Augusto, na pierwsze wyjscie do dzungli. Jest parno i gorąco, ale do wytrzymania, mimo, że pocimy się cały czas. Lata też trochę komarów, ale duzo mniej niż się spodziewaliśmy. Więcej jest podobno w lecie, a teraz mamy coś w rodzaju zimy. Długo chodzimy pośród wysokich drzew obrosnietych lianami. Niektore drzewa maja kilka metrów średnicy i robią na nas ogromne wrażenie. Wszędzie jest mokro. Często idzie się przez błoto i trzeba uważać, zeby się nie zapaść i nie utopic kaloszy. Po drodze Augusto opowiada nam o niektórych roślinach i sposobach na ich wykorzystanie. "Polujemy" też na małpy, zeby zrobić im jakieś fajne zdjęcie. Wracamy do bazy juz po zmroku, napotykając się na kilka sporych pająkow i żabę wielkości niewielkiego jamnika.
Kolejnego (drugiego) dnia po obiedzie plyniemy peke peke w górę rzeki założyć obóz i spędzić w nim dwie noce. Dobijamy do brzegu w okolicach wielkiego drzewa. Nie widać żadnych śladów wcześniejszego obozowiska, wiec podejrzewam, że od dluzszego czasu nikt tu nie nocowal. A trochę się bałem, że jedziemy do starego, dobrego, zadeptanego miejsca na kemping, gdzie zawsze, wszyscy biwakują. Augusto mówi jednak, że nie tak dużo osób jest zainteresowanych nocowaniem poza bazą. Wczesniej wcale nie znał tego miejsca, tylko mu się spodobało z peke peke i dla tego tu jestesmy.
Rozwieszamy hamaki, ktore wkladamy w specjalne moskitiery przystosowane do hamakow. Ledwo dotykają ziemi i są szczelne ze wszystkich stron. Nad tym wszystkim plandeka, przymocowana do drzew za pomocą cienkich lian, ktore w dżungli pełnią rolę łatwo dostępnych linek. Przed wejsciem w ziemie zostały wbite dwa patyki, na ktorych wiesza się kalosze do góry nogami.
-Augusto, zobacz jaki pająk!
-Gdzie?
-Tutaj, gdzie świecę. Duży! (Cieszę się w duchu, wczoraj w nocy kilka godzin szukaliśmy tarantul i innych duzych pająków)
-Lepiej odejdźcie i idźcie po tej stronie, tutaj.
-Jest jadowity?
-Tak. I agresywny.
-Bardziej niż tarantula?
-Duzo bardziej. I wytrzepcie dobrze kalosze rano, przed założeniem.
W nocy płyniemy szukać kajmanow. Na duże nie mamy szans a i małe trudno spotkać o tej porze roku. Dość długo plyniemy, swiecac latarką i szukając odblasku ich oczu, aż w końcu przez chwilę widzimy żółty błysk. Podplywamy do brzegu, Pedro wychodzi w kaloszach do wody, chwilę się skrada i nagle łapie metrowego kajmana w okolicach glowy i ogona. Chwilę go oglądamy i robimy zdjęcia, ale trochę (a nawet bardziej niż trochę) glupio nam męczyć takie fajne zwierze, tylko dla naszej zachcianki. Kajman ląduje w wodzie. Niech spokojnie rośnie do swoich czterech metrów długości. Tak czy inaczej miał szczęście, że nie trafił na grilla. To tutejszy przysmak.
Wejscie do hamaka w moskitierze i jeszcze przygotowanie w nim spiwora tak, zeby teraz nie grzał, ale za kilka godzin był łatwo dostępny (bez podparcia stopą ziemi) jest dość dużym wyzwaniem. Przydało się kilka nocy praktyki na statku do Iquitos, ale i tak nie jest łatwo. Po wejsciu do moskitiery, trzeba jeszcze wybić wszystkie komary, ktore dostały się do środka. Zajmuje to dobrych kilka minut. Potem mozna spokojnie leżeć, słuchać różnych odgłosów z zewnatrz (dominuje bzyczenie) i wpatrywać się w ciemność. A ciemność dżungli, spotęgowana przez plandekę i moskitierę jest absolutnie nieprzenikniona. Nie widać NIC.
Pierwszego dnia dojeżdżamy samochodem z Iquitos do Nauty, gdzie przesiadamy sie w łódkę i okolo poludnia doplywamy do bazy. Stanowi ją kilka domków z drewna, połączonych pomostem z jadalnią i wspolnym tarasem. W oknach nie ma szyb, tylko siatki a spi się pod moskitierami.
Po obiedzie idziemy z naszym przewodnikiem Augusto, na pierwsze wyjscie do dzungli. Jest parno i gorąco, ale do wytrzymania, mimo, że pocimy się cały czas. Lata też trochę komarów, ale duzo mniej niż się spodziewaliśmy. Więcej jest podobno w lecie, a teraz mamy coś w rodzaju zimy. Długo chodzimy pośród wysokich drzew obrosnietych lianami. Niektore drzewa maja kilka metrów średnicy i robią na nas ogromne wrażenie. Wszędzie jest mokro. Często idzie się przez błoto i trzeba uważać, zeby się nie zapaść i nie utopic kaloszy. Po drodze Augusto opowiada nam o niektórych roślinach i sposobach na ich wykorzystanie. "Polujemy" też na małpy, zeby zrobić im jakieś fajne zdjęcie. Wracamy do bazy juz po zmroku, napotykając się na kilka sporych pająkow i żabę wielkości niewielkiego jamnika.
Kolejnego (drugiego) dnia po obiedzie plyniemy peke peke w górę rzeki założyć obóz i spędzić w nim dwie noce. Dobijamy do brzegu w okolicach wielkiego drzewa. Nie widać żadnych śladów wcześniejszego obozowiska, wiec podejrzewam, że od dluzszego czasu nikt tu nie nocowal. A trochę się bałem, że jedziemy do starego, dobrego, zadeptanego miejsca na kemping, gdzie zawsze, wszyscy biwakują. Augusto mówi jednak, że nie tak dużo osób jest zainteresowanych nocowaniem poza bazą. Wczesniej wcale nie znał tego miejsca, tylko mu się spodobało z peke peke i dla tego tu jestesmy.
Rozwieszamy hamaki, ktore wkladamy w specjalne moskitiery przystosowane do hamakow. Ledwo dotykają ziemi i są szczelne ze wszystkich stron. Nad tym wszystkim plandeka, przymocowana do drzew za pomocą cienkich lian, ktore w dżungli pełnią rolę łatwo dostępnych linek. Przed wejsciem w ziemie zostały wbite dwa patyki, na ktorych wiesza się kalosze do góry nogami.
-Augusto, zobacz jaki pająk!
-Gdzie?
-Tutaj, gdzie świecę. Duży! (Cieszę się w duchu, wczoraj w nocy kilka godzin szukaliśmy tarantul i innych duzych pająków)
-Lepiej odejdźcie i idźcie po tej stronie, tutaj.
-Jest jadowity?
-Tak. I agresywny.
-Bardziej niż tarantula?
-Duzo bardziej. I wytrzepcie dobrze kalosze rano, przed założeniem.
W nocy płyniemy szukać kajmanow. Na duże nie mamy szans a i małe trudno spotkać o tej porze roku. Dość długo plyniemy, swiecac latarką i szukając odblasku ich oczu, aż w końcu przez chwilę widzimy żółty błysk. Podplywamy do brzegu, Pedro wychodzi w kaloszach do wody, chwilę się skrada i nagle łapie metrowego kajmana w okolicach glowy i ogona. Chwilę go oglądamy i robimy zdjęcia, ale trochę (a nawet bardziej niż trochę) glupio nam męczyć takie fajne zwierze, tylko dla naszej zachcianki. Kajman ląduje w wodzie. Niech spokojnie rośnie do swoich czterech metrów długości. Tak czy inaczej miał szczęście, że nie trafił na grilla. To tutejszy przysmak.
Wejscie do hamaka w moskitierze i jeszcze przygotowanie w nim spiwora tak, zeby teraz nie grzał, ale za kilka godzin był łatwo dostępny (bez podparcia stopą ziemi) jest dość dużym wyzwaniem. Przydało się kilka nocy praktyki na statku do Iquitos, ale i tak nie jest łatwo. Po wejsciu do moskitiery, trzeba jeszcze wybić wszystkie komary, ktore dostały się do środka. Zajmuje to dobrych kilka minut. Potem mozna spokojnie leżeć, słuchać różnych odgłosów z zewnatrz (dominuje bzyczenie) i wpatrywać się w ciemność. A ciemność dżungli, spotęgowana przez plandekę i moskitierę jest absolutnie nieprzenikniona. Nie widać NIC.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz