Granicę z Turcji z UE przekroczyliśmy bez problemu. Nawet zostaliśmy
poczęstowani
cukierkami przez celników a osoby przeszukujące nasz plecak nie
nalazły ani jednej paczki tytoniu do fajki wodnej, więc nie była to szczegółowa
kontrola.

Po stronie Bułgarii spotkaliśmy dwóch rodaków, którzy właśnie
złapali na stopa TIRa do Polski. Krzyknęli tylko, że życzą nam więcej szczęścia
bo oni czekali 27 godzin…
Przejechanie Bułgarii nam też nie szło dobrze.
Złapaliśmy stopa do Sofii, ale kierowca po jakimś czasie z niezależnego od
niego powodu nie mógł jechać dalej… Łapanie okazji na prowincji nie udało nam się.
Po dłuższym czasie i dobrych kilku kilometrach na piechotę, znaleźliśmy zapuszczony dworzec. Dwoma pociągami regionalnymi dojechaliśmy do Plovdivu.

Pomogła nam para Niemców. Z tego co mówili, mieszkają w Bułgarii
na stałe a on jest korespondentem jakiejś niemieckiej gazety. Wypytali kasjerki
o wszystko co nam było potrzebne a później… Zaproponowali, że podwiozą nas do
Sofii…

Ironią jest to, że wielokrotnie jeżdżąc po Gruzji z szalonymi
Gruzinami wyprzedzającymi na piątego w nocy (liczyłem), albo po Turcji, gdzie
było dużo lepiej, ale styl jazdy wciąż odbiegał od standardów bezpieczeństwa
żadnego wypadku nie mieliśmy. A w pierwszym dniu na terenie Unii, jadąc samochodem
prowadzonym przez wykształconego i poważnego Niemca…
Przez noc dojechaliśmy do Sofii. Rano byliśmy w Ruse nad Dunajem
– granicą Rumunii. To był męczący dzień Podróży…
Z tego dnia w ogóle nie mamy zdjęć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz