Z Tbilisi wybraliśmy się do Kazbegi marszrutką. Miała ona pewien swój klimat. Prócz rodowitych Gruzinów, wśród których siedzieliśmy, tworzyła go nastrojowa muzyka- rosyjski pop to jest to! I o ile pierwsze 15min było całkiem śmieszne, o tyle później mocno zaczyna się marzyc o czopkach do uszu. Na spanie nie pozwalała także droga, po której jechaliśmy. O ile do kurortu narciarskiego, który jest w 2/3 drogi, asfalt był wzorcowy, o tyle pozostała cześć trasy zbudowana była raczej z dziur i błota. Nie przeszkadzało to naszemu kierowcy wyprzedzać inne samochody, bez różnicy, czy były to samochody terenowe z napędem na 4 koła i wysokim zawieszeniem, czy ciężarówki, a my wchodziliśmy miedzy nie a skarpę (przepaść brzmi zbyt pretensjonalnie, ale to te klimaty) "na lakier".
Droga Wojenna spokojnie moze zyskac przydomek krwawej. Po pierwsze byla sposobem na przeprowadzanie wojsk przez Kaukaz, wiec niewykluczone, ze wrogie sily nie raz sie na niej spotkaly (chociaz niestety nasza skarbnica wiedzy, czyli przewodnik Lonely Planet, o tym nie pisze). Pelno na niej betonotych umocnien, tuneli i schronow. Po drugie, jadac nia, minelismy okolo 4 samochodow osobowych i 2 wielkie ciezarowki, ktore polegly w bitwie z nawierzchnia. Po trzecie, nasza marszrutka miala pare wystajacych i niezbyt miekkich elementow i kilka glow nabilo sobie na niej siniaki.
Dojechalismy. Nam udalo sie przetrwac.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz