sobota, 7 lipca 2012

Trans Sakartvelo



Mapy w Gruzji można w najlepszym razie określić jako przeciętne. Jest to problematyczne, gdy w planie ma się podróż stopem z Tblisi na zachodnie rubieże. Zaskutkowało to tym, że łapiąc stopa z Tbilisi (a właściwie to z Mtshety, do której dojechaliśmy marszrutką, żeby wydostać się na przedmieścia) w kierunku Zugdidi, stanęliśmy nie tam gdzie powinniśmy… Gdy pierwszy samochód zatrzymał się i dowiedział, gdzie chcemy jechać, kierowca złapał się za głowę mówiąc, że to nie tędy! Kolejny kierowca wziął nas do samochodu i podrzucił dobre kilka kilometrów na autostradę. Byliśmy uratowani!
Tam także autostop nie zawiódł. Po 2 minutach czekania, z piskiem opon zatrzymał się roześmiany Gruzin, mówiąc, że jedzie aż do Batumi i może zabrać nas gdzie tylko chcemy (jadąc autostradą do Batumi, trzeba objechać niemal całą Gruzję). W samochodzie było bardzo wesoło. Pomimo naszej nieznajomości rosyjskiego mogliśmy nawet dobrze się porozumieć. Kierowca był inżynierem, dyrektorem firmy budowlanej. W związku z tym, zachowywał się jak książę. Miał dużo kasy i chętnie to okazywał. Zajeżdżał np. na stację benzynową, wystawiał za okno plik banknotów i mówił „Super” (najdroższy rodzaj benzyny). Poza tym na szosie jeździł jak prawdziwy Gruzin. O tym jak jeżdżą Gruzini  wspomniałem już wcześniej, w poście „Owoce,autostop i Kaukaska fantazja”. Dodam tylko, że nie było pojazdu którego nie chciał wyprzedzić ani miejsca które by to uniemożliwiało. Czułem się jak w grze. Ja tak jeździłem w GTA…
Jako, że kierowca był naszym „gospodarzem” to należało nas ugościć. Początkowo włączył płytę z gruzińskimi ludowymi piosenkami. Pamiętam je do dzisiaj. Tak na marginesie, powszechnie wiadomym jest, że Gruzini opanowali do mistrzostwa wszystko co związane jest z ucztą. Uczta to w Gruzji życie! A zatem słynne toasty, wino, jedzenie i właśnie śpiew! Zawsze będę pamiętał tą szaleńczą jazdę po ciemnej drodze, gwałtowne przyspieszenia i hamowania a w tle spokojny, dostojny śpiew na głosy. W mistrzowskim wykonaniu.
Poczęstował nas słynną wodą Borjomi, chwaląc, że znana jest nawet w Nowym Jorku!
Następnie, zaprosił nas na kolację do przydrożnej restauracji. Nie jakiegoś tam baru, na jakąś tam zupę… Do restauracji przy potoku. Zaserwował nam obiad po kilka dań na głowę. Pstrąg, baranina, jakieś sałatki, zakąski i zakąseczki... Wszystko wyśmienite. On sam nie jadł nic, bo na noc nie lubi. O zapłaceniu nie mogłem nawet myśleć (choć próbę oczywiście podjąłem).
Tak zachowuje się chyba prawdziwy, typowy Gruzin. Jak jedzie, to wciska gaz do dechy, jak stawia na stół, to po pięć dań na głowę. Za to jak pije to do nieprzytomności (na szczęście nasz kierowca nawet nie zaczął). Kaukaska fantazja podobna jest do fantazji Ułańskiej, nieprawdaż?
Wysadził nas tam gdzie chcieliśmy, czyli koło Samtredii, po kilku godzinach jazdy. Zapakował nam całe chaczapuri, które dostał od żony na drogę i dorzucił jeszcze kukurydze. Potem zmęczony „gośćmi” odjechał do Batumi. I tak, z jednym kierowcą przejechaliśmy prawie całą Gruzję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz