Po objechaniu ogromnego, słonego
jeziora Van, dostaliśmy się do miasteczka Tatvan. Zamierzaliśmy dostać się stąd na wulkan Nemrut Dagi (nie
mylić z górą Nemrut Dagi, kilkaset km na zachód…) Także tutaj spotkała nas miła
niespodzianka. Gdy robiliśmy zakupy w sklepie, ktoś spytał czy jesteśmy z Polski. Pięćdziesięcioletni pracujący w turystyce rozpoznał
nasz język. Na wstępie zaznaczył, że jest właścicielem kempingu na Nemrucie i…
że śpimy tam za darmo! Dzisiaj wieczorem nas odwiedzi a my go w zamian nakarmimy,
po całym dniu postu. Tylko na wschodzie Turcji coś takiego może się zdarzyć!
Wszędzie indziej zaproponowano by nam „special price”.
Dojechaliśmy dolmuszem pod
wulkan i zaczęliśmy wchodzić pod górę asfaltową drogą. Na znaku drogowym było
napisane, że przed nami 20km. Żar padający z nieba sprawiał, że wędrówka była
bardzo uciążliwa, i znudziła nam się wyjątkowo szybko... Niby małe nachylenie i
asfalt a pot lał się z nas strumieniami.
To nie to samo co chodzenie w polskich górach, nawet w lecie… Mięliśmy
jednak szczęście, bo udało nam się złapać stopa! Wulkan jest miejscem
weekendowych wypadów okolicznych mieszkańców, więc złapanie stopa jest możliwe
(ale chyba tylko w sobotę lub niedzielę). Po pewnym czasie ukazał nam się
piękny widok na krater (50km obwodu) i na jeziora wewnątrz niego.
Na miejscu są dwa campingi. Jeden
przy największym drugi przy mniejszym jeziorze. Żaden z nich niema wiele do
zaoferowania, ponieważ oba składają się z… budki do pobierania opłat i niczego
ponadto! Niema nawet najprostszej latryny! Na pewno byśmy się tam nie rozbili,
gdyby nie chęć spotkania się z nowym znajomym.
Jest tam wiele ładnych miejsc na namiot a biwakowanie w całej Turcji jest
legalne i całkowicie akceptowane.
W samym kraterze jest aż pięć
jezior. Miejscowi mówią, że woda z największego nadaje się do picia. Osobiście
bym tego nie polecał, bo widziałem w niej wiele glonów a smakuje jak zwykła „jeziorzanka”.
Moim zdaniem trzeba ją przegotować lub wrzucić tabletki odkażające. Przy mniejszym i trochę brudniejszym jeziorku
są źródła termalne. Temperatura w nich to na oko powyżej 40oC – parzy!
Wieczorem przyjechał do nas nasz
znajomy. Nie mówił dobrze po angielski ale dało się z nim porozumieć bez
problemu. Jest Kurdem, kawalerem. Ma piętnaścioro rodzeństwa! Z zegarkiem
czekał na koniec kolejnego dnia Ramadanu by zacząć jeść, ale ku mojemu
zdziwieniu zjadł bardzo mało. Mówił, że mu smakuje, ale że po całym upalnym
dniu najbardziej potrzebuje wody. Głód nie jest największym problemem.
By wejść na szczyt wulkanu (około
3000mnp.) wspinaliśmy się kilka godzin po stromym zboczu. Było to o tyle
trudne, że w dużej mierze szliśmy po żwirze, który się osuwał. Zejście było
jeszcze bardziej uciążliwe. Podobno jest jakaś inna droga, ale nam nie udało
się jej znaleźć. Cały ten trud zrekompensował rozległy widok na olbrzymi
krater. Nie do opisania!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz